Zjeżdżanie endeków
(z okazji zjazdu Zw. Lud.-Nar. w Poznaniu)
W Poznaniu, gdzie jest słoń
i milion restauracyj,
postanowili zjazd
zrobić prawdziwi Polacy:
A więc panowie barwiarze
przystroili się w bandaże,
Romanowi Dmowskiemu
chleb z solą podali na tacy.
Kiedy pan Marian Seyda
odegrał Mariacki Hejnał,
to z piersi panny Szebeko
elokwentne trysnęło mleko,
a z ust wonny wypłynął aromat.
No i wszyscy wołali,
łysi i osiwiali:
- Niech żyje Wódz Narodu
Pan Roman!!!
Wszystko to było składne,
daję słowo: bardzo ładne:
Miły prof. Rybarski
stał jak konfederat barski.
Jeszcze go teraz widzę,
jak palcem na Orła wskazuje!
- O Polsko, czy się nie wstydzisz?
gubią cię Żydzi,
masony, cyruliki i zbóje!
Na końcu Trąmpczyński marszałek
odegrał też swój kawałek,
mówił długo i ciężko:
- Jesteśmy partią zwycięską,
musimy twardo stać,
psiamać!
Młodzież nie pójdzie na lep!
Dla ludu chleb!
I basta.
Proszę państwa, ja w Polskę wierzę
i w te kochane rubieże
szczerze.
A kiedy się to skończyło,
wszystkim było b. miło,
zagrała harfa eolska,
w ZOO zatrąbił słoń.
O, biedna, biedna Polska...
Konstanty Ildefons Gałczyński
"Cyrulik Warszawski", 1929 nr 28
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz