wtorek, 25 stycznia 2011

Sas

Historia za bardzo lubi się powtarzać, czasem przypominając starą płytę. Żyjemy w dziwnych czasach, z dziwnym dymem w głowach i z jeszcze dziwniejszym obłędem w oczach. Patrzę na Rodaków i coraz bardziej przypominają mi się czasy saskie.

Konfederaci barscy w swoich rezolucjach zachwycali się „słodkim Augustów panowaniem”. Skutki ich działań były tak tragiczne, że konfederacji obronić się po prostu nie da. Ale wróćmy do korzeni.

Niewielu pamięta, w jakich okolicznościach August II został obrany na króla. Bez pomocy cara Piotra I byłoby mu trudno. Co więcej, koronę ostatecznie otrzymał dzięki… włamaniu na Wawel. To ten monarcha był odpowiedzialny za całkowite zniszczenie polskiej armii. Poza przebłyskiem sukcesu, jakim było odzyskanie Podola, de facto próżno szukać jakichkolwiek dokonań na korzyść Rzeczypospolitej. Nieudolność władcy przyniosła reakcję – szlachta zawiązała konfederację warszawską, ale i jej skutki były tragiczne. Szwedzi swobodnie hulający po terenach Rzeczypospolitej błyskawicznie wypchnęli na króla Stanisława Leszczyńskiego. Wojna domowa przypieczętowała wyniszczenie potężnego państwa. Potem było jeszcze gorzej. Sejm niemy kojarzą chyba wszyscy – rosyjskie wojska wymusiły zgodę na upadek.

Nieodrodny syn Augusta II nie mógł być inny. Wprowadzony na tron przez Rosjan nie zrobił nic dla Rzeczypospolitej. Ani jeden sejm przez 30 lat nie doszedł do skutku. Poza jednym – tym, na którym potwierdzono królewski tytuł. Armie różnych państw biegały to w tę, to w tamtą, skutecznie rujnując nieszczęśliwy kraj, od czasu do czasu dając spokój.

To chyba w dziejach Rzeczypospolitej najsmutniejsze, że następca Augusta III – jak najbardziej wybrany przy „delikatnej” pomocy Rosjan – usiłujący zrobić cokolwiek (przy czym i tak udało mu się nadspodziewanie dużo) musiał zmierzyć się z klęską, z którą nie poradziłby sobie ani Sobieski, ani Piłsudski, ani nawet Juliusz Cezar. Konfederaci barscy, z których niektórzy może i chcieli dobrze, ale im nie wyszło, ostatecznie dobili Rzeczpospolitą. Nie chodziło o żadną wiarę. Chodziło o obalenie „Ciołka”, nic więcej.

Nie wiedzieć czemu to Poniatowskiego dziś się oskarża o doprowadzenie do upadku Ojczyzny. Kto wie? Czy gdyby barszczanom się udało obalić króla, nie byłoby rozbiorów? Wątpię. Nie byłoby za to Konstytucji 3 Maja i wojny, która nie mogła być wygrana, ale dała cień nadziei. Gdy jednak zerkniemy na powyższe – stanie się jasne, że czasem nie da się uratować niepodległości z kompletnych zgliszcz. Bywa, że jest za późno.

Nicnierobienie epoki saskiej coś powinno nam przypominać. Powinno też doprowadzić do myśli, że im dłużej nasze czasy w takiej formie trwają, tym gorzej dla przyszłości. Błąd popełniony dziś odbije się czkawką. Przekonaliśmy się o tym 300 lat temu. Wtedy wielu było zachwyconych nicnierobieniem. Potem… potem zachwyt przerodził się albo w szaleństwo, albo w przerażenie. Jak jest dzisiaj? Czy „młodzi-wykształceni-z-wielkich-miast” nie popadli w zachwyt? Czy pytają, co będzie potem? Wątpię.

I żeby za 10 lat mi nikt z nich nad głową nie narzekał, że jest źle.

Samiście sobieście wybraliście.

piątek, 21 stycznia 2011

Co z tym Witebskiem?

Zapewne pamiętacie, ze lotniskami zapasowymi dla naszego Tupolewa był Mińsk i Witebsk. Jeszcze w kwietniu prasa zauważyła, że... BOR nie wiedział, gdzie są lotniska zapasowe dla tego lotu. Zaraz potem na temat zapasowych lotnisk wypowiedział się szef MON Bogdan Klich:

- Chciałbym państwu powiedzieć, że lotniska zapasowe zostały jak w każdym przypadku lotu VIP-owskiego określone przez załogę i zostały wskazane dwa lotniska: Mińsk białoruski oraz docelowo także Witebsk - mówił w Sejmie szef resortu obrony.

Teoretycznie więc Tu-154 powinien odlecieć do Witebska:

8.26.38 1 Pilot: Możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe.

8.26.43 Kokpit: A gdzie jest zapasowe?

1 Pilot: Mińsk albo Witebsk.


Witebsk jest po prostu bliżej granicy z Rosją, a więc i bliżej Smoleńska.

10 kwietnia to była sobota. W soboty lotnisko w Witebsku jest nieczynne. Oczywiście mogło być otwarte specjalnie na okoliczność lądowania Tutkti (zostało otwarte 10 kwietnia dla samolotu wiozącego Jarosława Kaczyńskiego - Smoleńsk odmówił przyjęcia). Sęk w tym, ze skoro nie wiedział nic o Witebsku BOR, to najprawdopodobniej nie wiedział tez o tym kierownik lotniska w Witebsku.

Otóz pragnę PT Czytelników poinformować, że loty tego typu to nie jest "hop siup" i pilot nie moze sobie polecieć "do Moskwy czy gdzieś". Oba lotniska zapasowe powinny być zabezpieczone i na miejscu powinna być zapasowa kolumna przygotowana do transportu. Za to, kochani Czytelnicy, odpowiada MSZ. I oczywiście BOR podlegający MSWiA.

Jezeli rzeczywiście było tak, ze Witebsk był zamknięty, niezabezpieczony, nie było zadnej kolumny transportowej - to powstaje pytanie...

...kiedy, do diabła, odpowie za to któryś z kretynów z MSZ i MSWiA?

PS. Nie pamiętam kto to powiedział, ale zaraz po konferencji komisji Millera któryś z komentatorów w TVP Info zauwazył, ze to-coś-zwane-wiezą nie miało pojęcia, ze ma u nich lądować jakiś Tupolew. Nie mogę nigdzie teraz tego znaleźć. Ktoś coś wie na ten temat?

środa, 12 stycznia 2011

Błasik z siekierą

Wszystko stało się jasne. Rosyjscy psychiatrzy odtworzyli to, co działo się na pokładzie TU154. Wiadomo - radz... pardon, rosyjscy naukowcy słyną z genialnych metod śledczych. Oto dowód: gdy amerykańscy archeolodzy odkopali egipską mumię i nie umieli stwierdzić, co to za faraon, pomógł im dopiero radziecki uczony, który ustalił, że mumia to Ramzes XXXII. Jak? To proste - Ramzes się po prostu przyznał.

No więc niezrównani eksperci naszego bratniego narodu z właściwą sobie precyzją zdołali wydobyć wspomnienia z umysłów pilotów. Nad ich głowami stał pijany generał Błasik z siekierą. Drzwi od kabiny pilnowała Anna Walentynowicz, polewająca pasażerom wódkę. Poseł Deptuła groził pilotom zakolczykowaniem, w końcu to weterynarz. Lech Kaczyński zaś wrzeszczał w stronę kabiny, że wyśle pilotów do Berezy Kartuskiej, jeśli nie zetną tej brzozy. Tak się biedni piloci wystraszyli okropności kaczystowskiej katowni, ze postanowili brzozę ściąć.

Musimy więc z należytą wdzięcznością przyjąć raport towarzyszki Anodiny. Metody jej zespołu są niepodważalne: piloci sie po prostu przyznali.

To wszystko byłoby bardzo śmieszne, gdyby nie te milczące groby i mgła nad Warszawą.