czwartek, 18 lutego 2010

Notatnik filmowy: "Rebecca"




Niewielu jest w historii kina takich reżyserów, jak Alfred Hitchcock. Niewiele też powstało takich filmów jak jego "Rebecca", zdobywca dwóch Oscarów za najlepszy film 1940 roku i najlepsze zdjęcia czarno-białe.
"Dziś w nocy znów śniłam o Manderley" - to zdanie otwierające film jest równie legendarne, co książka, na podstawie której film nakręcono. Ksiązka, będąca w istocie plagiatem słynnej "Jane Eyre", nie jest powieścią z mojej bajki. Szkoda jednak, ze mało kto dziś pamięta ten obraz, tym bardziej, że rola Maxa de Winter jest jedną z lepszych ról w dorobku Laurence Oliviera, a rola drugiej pani de Winter na pewno jedną z najlepszych ról Joan Fontaine. Trzeba pamiętać, że Laurence Olivier był przede wszystkim aktorem teatralnym, i nawet w "Rebecce" widać, że traktuje plan filmowy jak scenę. Ale odłóżmy na bok krytykę wielkiego Oliviera.
Rolę pani de Winter - której imienia nie poznajemy, tak jak w książce Daphne du Maurier - bardzo chciała dostać Vivien Leigh, wówczas żona Oliviera. Hitchcock jednak uznał, że Leigh jest zbyt arystokratyczna, zresztą miałby to być jej pierwszy film po oscarowym "Przeminęło z wiatrem" i trudno sobie wyobrazić, by oczarowana Scarlett O'Hara publiczność zaakceptowałaby "swoją Scarlett" w roli zalęknionej Lady de Winter. Gdy ogląda się zdjęcia próbne do "Rebecki" z Leigh, ma się wrażenie, że są to próby do "Przeminęło z wiatrem". Joan Fontaine nadawała się do tej roli znacznie lepiej (a trzeba pamiętać, że była to siostra Olivii de Havilland, filmowej Melanii z "Przeminęło z wiatrem" właśnie!).
Z Leigh był w ogóle problem. Olivier był wściekły, gdy Hitchcock ją odrzucił. Reżyser wykorzystał złość aktora i wmówił Fontaine, że wszyscy jej nienawidzą na planie. W ten sposób uzyskał rolę, która sama w sobie jest przerażeniem.
Jest jeszcze jedna rola w tym filmie, o której nie można zapomnieć - to rewelacyjna Judith Anderson jako obłąkana pani Danvers, nominowana do Oscara z rolę drugoplanową. Warto zwrócić uwagę na ciekawy zabieg reżysera: Anderson nie chodzi, ale płynie w powietrzu, ujęta w kadrze tak, by wzmocnić jej demoniczne pojawianie się tam, gdzie bohaterka się jej nie spodziewa.
I choć nie jest to najlepszy w moim odczuciu film Hitchcocka (wolę choćby "Starsza pani znika", "Północ-północny zachód" czy "Okno na podwórze") warto go zobaczyć choćby dla Oliviera i Anderson i mieć na względzie, że film Hitchcocka dostał Oscara tylko raz i była to "Rebecca".
PS. Czy ktoś by pomyślał, że rola Anderson była inspiracją dla... Walta Disneya? Na pani Danvers wzorowano postać demonicznej macochy w "Kopciuszku", nakręconym 10 lat później...


Film do obejrzenia na Youtube:


1 komentarz: