Ekranizacji słynnej powieści Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Bronte było bardzo dużo: za najlepsze uchodzą wersje Roberta Stevensona z 1944 roku (z magnetycznym Orsonem Wellesem i Joan Fontaine) i Franco Zeffirellego z 1996 (z niezrównaną Charlotte Gainsbourg i Wiliamem Hurtem). Na wersje serialowe rzadko zwraca się uwagę: osobiście sądzę, że najlepszy, jak dotąd, jest serial BBC z 2006.
Ruth Wilson, młoda, ale bardzo utalentowana aktorka, udźwignęła trudną rolę, co więcej, chyba jest nawet lepsza od cudownej Fontaine, aktorki przecież legendarnej (wyjaśniam, że Joan Fontaine zagrała główną rolę w rewelacyjnym filmie Alfreda Hitchcocka "Rebecca", opisywanym w moim Notatniku, później zagrała w "Suspicius", za który dostała Oscara; jeśli dalej jej ktoś nie kojarzy, odsyłam do "Przeminęło z wiatrem" i roli jej siostry Olivii de Havilland jako Melanii), jest lepsza też od Gainsbourg. Obie wielkie poprzedniczki wydobywały z niezwykłej postaci Jane Eyre przede wszystkim smutek. Fontaine zdawała się być zalękniona (jak w "Rebecce"), Gainsbourg była nierzeczywista, jak anioł smutku. Wilson - na szczęście - jest inna. Być może to zasługa scenariusza. Serial siłą rzeczy daje więcej czasu na rozwijanie i fabuły, i postaci, jest więc też wierniejszy książce. Tak więc Ruth Wilson pokazuje inne oblicze Jane, a przecież bijące z powieści: jest niespokojna, z tajonym źródłem radości, zwyczajna, a jednocześnie niepospolita. Przyznaję, że taka Jane Eyre podoba mi się bardziej od wiecznie smutnej Gainsbourg.
Uwagę w pierwszym odcinku musi jednak zwrócić Georgie Henley, którą podziwialiśmy jako Łucję w "Księciu Kaspianie" i "Lwie, czarownicy i starej szafie"; pojutrze zaś zobaczymy ją w trzeciej części ekranizacji "Opowieści z Narnii" - "Podróży Wędrowca do Świtu". Młodziutka aktorka jest po prostu wspaniała, równie znakomita jak Anna Paquin z wersji Zeffirellego. Jest oczywiście - znowu - inna; Paquin była w dziecięcym uporze dumna i to dumę przede wszystkim u jej Jane widać, Henley jest jakby mniejsza, bardziej zastraszona, zaciekawiona i dziecinna. Przez to - moim zdaniem - jest bardziej przekonująca.
Jeśli jesteśmy przy Henley, to już w pierwszym odcinku można podziwiać ruch kamery. Zniekształcenia obrazu są celowe i mają podkreślić kruchość dziecka i okrutną potęgę dorosłych - w kolejnych odcinkach zniekształcony obraz będzie przypominał o cierpieniu, jakiego doświadczyła mała Jane.
Ale ja tu o rolach, o kamerze, a tymczasem "Jane Eyre" to absolutna klasyka kina i literatury. Od tego należy zacząć. Może współczesnego widza i czytelnika będzie razić gotyckość tej opowieści, egzaltowane przemowy. Ale taka była epoka, 150 lat temu. Siostra Charlotte Bronte, Emily, stworzyła równie klasyczne "wichrowe Wzgórza", jeszcze bardziej niesamowite i gotyckie, pełne duchów, zjaw i egzaltowanych namiętności. Te opowieści są jednak bardzo wiarygodne. Ludzkie dusze się nie zmieniły. Zmienił się język i czasy - uczucia - nie.
Serial "Jane Eyre" jest więc dobrą propozycją na zimowe wieczory zwłaszcza w czas Bożego Narodzenia. Nie tylko on - warto sięgnąć do innych ekranizacji. Osobiście czekam na najnowszą wersję z Mią Wasikowską. Premiera w przyszłym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz